W ŚWIĄTECZNYM NASTROJU Co się stanie, jeśli w świątecznym opowiadaniu spotkają się bohaterowie różnych książek Kasi Kieleckiej? Jedno jest pewne: będzie się działo!
Elfy mają moc Grudzień rozsiadł się wygodnie w kalendarzach i od ponad dwóch tygodni zawładnął myślami dorosłych oraz marzeniami dzieci. Działania większości ludzi zmierzały do tego, by zapewnić sobie i najbliższym idealną Gwiazdkę. Tymczasem zima nie rozpieszczała mieszkańców Łodzi i zalewała ją strugami zimnego deszczu. O białych świętach można było jedynie pomarzyć.
Dwie kilkuletnie dziewczynki przycupnęły u wylotu plastikowej rury-zjeżdżalni w kącie sali zabaw umiejscowionej w dużym centrum handlowym. Było to miejsce dość tłumnie oblegane przez rodziny z dziećmi. Zapewniało frajdę maluchom, pod okiem młodych i energicznych opiekunek oraz swobodne szaleństwo zakupowe dorosłych. Szczególnie przed Bożym Narodzeniem rodzice cenili sobie to rozwiązanie, bo pozwalało na zaopatrzenie się w podarunki poza zasięgiem czujnych oczu potomstwa.
Nela Grodzka i Zuzia Rawicka poznały się zaledwie przed półgodziną. Z marszu przypadły sobie do serca, a co za tym idzie – uruchomiły zwierzenia z największych trosk ostatnich dni. Gapiły się zgodnie przez ogromną szybę na krążących po galerii klientów pchających kopiasto załadowane wózki, wyjątkowo bogate w kolorowe opakowania.
- Po co ci ludzie kupują tyle zabawek? – zastanawiała się Zuzia. Energicznym ruchem poprawiła okulary na piegowatym nosku. Jej rude loki lekko podskoczyły. - Przed świętami niektórzy mają bombki zamiast mózgów. Potem, po sylwestrze te bombki pękają i rozum wraca na swoje miejsce. Tak mówi ciocia Kinia – perorowała Nela, nieco młodsza i znacznie mniejsza od koleżanki, za to uczesana w dwie płowe kitki, idealnie współgrające z jej bojowym charakterem. - A którędy wylatują te potłuczone kawałki? - Tego właśnie ciocia mi nie wytłumaczyła. Zapytam, gdy skończy zakupowanki. Tylko musisz mi dać numer telefonu, to zadzwonię i ci powiem. - To chyba do tatusia albo mamusi, bo ja nie mam komórki – Zuzia wbiła łokcie w kolana i podparła brodę zwiniętymi piąstkami. Nela skrzywiła się z niesmakiem. - Ja też. Mama jest upieraczką i ciągle gada, że przedszkolaki nie potrzebują smartfonów. Na szczęście ciocia pozwala mi używać swojego. - Moja twierdzi, że nawet, jak się chodzi do szkoły, telefon nie jest tak od razu potrzebny. Obie westchnęły ciężko, połączone wspólnym problemem posiadania nierozsądnych rodzicielek. Rzucona z głębi sali piłka przeleciała między nimi, odbiła się od grubej szyby i upadła u stóp dziewczynek. Nela wstała i z gniewną miną odrzuciła ją w stronę trzech pokładających się ze śmiechu chłopców. - To jest bardzo niemądre. Każdy ma prawo do sekretowych spraw i do rozmawiania z przyjaciółką przez komórkę. Zuzia pokiwała głową z aprobatą i na jej buzię wypełzł wyraz lekkiego oburzenia. - Niemądre. Grzesiek dostał smartfona już w pierwszej klasie. - Kto to jest Grzesiek? - Mój kuzyn. Starszy o dwa i pół roku. Wszystko wie i ma najfajniejszego na świecie psa. Mieszka blisko morza i nad samiuśką rzeką, a do tego pływa na swoim jachcie. Znaczy wujkowym. Same przyjemności, mówię ci. - Bo facetom jest łatwiej. Kobiety zawsze mają przesrane – palnęła Nela i łypnęła gniewnie na grających w piłkę chłopców. – Tak mówi ciocia Kinia. - Nie używaj brzydkich słów! – oburzyła się starsza dziewczynka. - Dlaczego? Przecież mama nie słyszy. - Bo będziesz musiała umyć zęby. Od brzydkich słów śmierdzi z buzi. Tak twierdzi Grzesiek. - Mądraliński – fuknęła Nela i pomyślała, że już nie lubi tego jakiegoś Grześka. – Jego pies na pewno nie jest fajniejszy niż mój Eastwood. - Kto? - Taki trochę kotek, ale prawie prawdziwy żbik. - Co to znaczy „prawie”? - Prawie, bo w połowie to żbik, a w połowie kot. Wujek Tobiasz to odkrył. On się zna. To weterynarz. - Nie wiem czy ci wierzyć – oznajmiła szczerze Zuzia. - Nie kłamam! Musisz do mnie przyjść i go zobaczyć. Ma tylko trzy łapy. Niestety zrobił się trochę za bardzo wagowy – wyjaśniała kilkulatka z zapałem, żywo gestykulując i pokazując jakie mniej więcej wymiary ma jej pupil. – Mama powiedziała, że musi schuść. - Ja mam całkiem leciutkiego koteczka i przez to bardziej przytulaśnego. - Eastwood jest przytulaśny jak nie wiem co!
Przez chwilę siedziały w milczeniu, nieco nabzdyczone, jakby nie mogły się zdecydować czy się na siebie obrazić czy nie. Za szybą przemaszerował mikołaj w czerwonym ubraniu, z czapką, długą siwą brodą, ogromnym brzuchem i wypchanym workiem na plecach. Zuzia i Nela widziały go nie pierwszy raz. Wędrował po galerii handlowej, przyciągał wzrok i rozbudzał w najmłodszych apetyt na święta, szczególnie, że rozdawał cukierki. Odprowadziły go wzrokiem, aż zniknął za zakrętem. - Udawacz – zawyrokowała Nela. - Zobaczysz, prawdziwy Mikołaj się na nas obrazi i figę będziemy miały a nie Gwiazdkę. - A co my takiego zrobiłyśmy, że miałby się na nas obrażać? – Zuzię nieco oburzyła ta insynuacja. - Ciągle deszcz i deszcz. Może pomyśleć, że to nasza wina, bo przecież tam, gdzie on mieszka, w grudniu pada śnieg. Ja się na tym znam, mam wujka polarnika w Arktyce. - Tego weterynarza? - Nie, Adasia. Narzeczonego cioci Kini. Wyjechał na caluśki rok. - Do Laponii? - Nie całkiem, ale blisko Laponii. Znaczy nie wiem czy aż tak blisko, ale też prawie na końcu świata. Renifery i polarne misie ciągle próbują mu wejść do domu. - Ekstra, ale co ma deszcz do Mikołaja? - Jak to co? – zdziwiła się Nela, której zaczynało już nieco brakować cierpliwości do wyjaśnień. - Nie przyjedzie bez saniów, więc potrzebuje śniegu. - Sań chyba, nie? – poprawiła ją Zuzia, natychmiast czując się mądrzejsza i bardziej dorosła. – Wymyślasz. Rok temu też nie było śniegu, a do mnie jakoś dotarł. Ty nie dostałaś prezentów? - Dostałam, ale Mikołaja nie widziałam nawet przez chwilkę. Zostawił worek i gdzieś przepadnął. Ciocia Kinia zgadnąła, że to dlatego, że się pozdzierały płozy od tych saniów na asfalcie i musiał szybko je zabrać do naprawy i że następnym razem na pewno się nie zjawi, jeśli nie będzie prawdziwej zimy, bo nie jest takim ryzykownikiem. - Uwierzyłaś? - No jasne. Ciocia nie jest oszukistką. Zuzia wczepiła palce w czuprynę, jakby zamierzała rwać sobie włosy z głowy od nadmiaru trosk. - To faktycznie mamy kłopot. Pogadam z Grześkiem, gdy przyjedzie do nas na święta. On nigdy się ze mnie nie śmieje. Ale my też powinnyśmy się zastanowić, dopóki mamy jeszcze trochę czasu, a rodzice robią zakupy. Zadumały się, lecz nie zdążyły wymyśleć niczego konkretnego, bo kolejny raz piłka popędziła w ich stronę, tym razem uderzając Zuzię w plecy. Dziewczynka jęknęła i odwróciła się marszcząc gniewnie czoło. Nela zerwała się z oburzeniem, chwyciła piłkę, położyła ją tuż przed sobą i zamachnęła się stopą obleczoną w różową skarpetkę. Zamiast kopnąć, w ostatniej chwili zrezygnowała. - Nie umiem mocno, zwłaszcza bez butów. Oko starszej koleżanki błysnęło zza okularów. - Ja dam radę. Tata mnie uczył. Trzeba uderzyć o tu, a nie palcami – wskazała na wewnętrzną krawędź stopy. Odsunęła się pod samą szybę, by wziąć rozbieg i z użyciem całej siły posłała piłkę w grupę zaśmiewających się piłkarzy, trafiając jednego z nich prosto w nos. Chłopiec natychmiast przykucnął, złapał się za twarz, po czym zaczął głośno i rozpaczliwie zawodzić. Od strony biurka przy wejściu do sali zabaw odezwał się gniewny głos opiekunki: - Ej, wy tam! Podejdźcie tu natychmiast. Obie! Druga pani pobiegła sprawdzić czy szlochającemu dzieciakowi nie stało się nic poważnego. - Dlaczego kopnęłyście w niego piłką? Tak nie wolno! – bura spadła na koleżanki już z daleka, jeszcze zanim dotarły do biurka. - Nie kopnęłyśmy – zaoponowała starsza dziewczynka. - Nie kłam. Widziałam – pani wzięła się pod boki i groźnie zmarszczyła czoło. - Nie kopnęłyśmy tylko ja kopnęłam – doprecyzowała Zuzia wydymając wargi. - Bez znaczenia. - Jak to bez znaczenia? – zaperzyła się Nela. – Trzeba mówić prawdę, bo inaczej nie da się dogadać. To podstawa kopulacji. - Czego? – opiekunka poczuła się zbita z pantałyku i nieco zażenowana. - Kompromitacji? – mała szukała właściwego słowa. - Może kontynuacji? – wyższa wyraźnie chciała jej pomóc. - Nie, zaraz sobie przypomnę – Nela nie dawała za wygraną. - Już wiem! To podstawa komunikacji – oznajmiła z triumfem. - Zuzia kopnęła, ale ja ją namówiłam i to było w obronie własnej, bo wcześniej oni rzucali w nas. - Niczego takiego nie widziałam. Obie dziewczynki wzruszyły ramionami. - Widocznie pani nie patrzyła. Nic nie poradzimy. Nie ma pani dowodów i to nie nasza wina – odszczeknęła bezczelnie starsza.
W duszy opiekunki zafalowało wzburzenie lecz zabrakło jej chęci do dyskusji, zwłaszcza, że wciąż filowała na środek sali i mogła śmiało wywnioskować, że płaczący szczeniak odstawia teatrzyk na pokaz. W gruncie rzeczy nic mu się nie stało. Przewróciła oczami z głębokim przekonaniem, że dorabianie do stypendium za pomocą użerania się z cudzymi bachorami nie jest dobrym pomysłem i zanim skończy studia niechybnie osiwieje. Pracowała w sali zabaw dopiero od kilku dni, a już marzyło jej się przeniesienie na kasę w markecie za ścianą lub za ladę byle którego butiku na terenie galerii. Z dorosłymi jakoś łatwiej się gawędzi. Przypomniała sobie, że na szczęście do jej obowiązków nie należy wychowywanie tych dzieci, tylko utrzymywanie ich przy życiu i w dobrym zdrowiu pod nieobecność rodziców. Odetchnęła z ulgą i postanowiła niezwłocznie zakończyć temat. W kieszeni nieustannie pikał jej sygnał Messengera, świadczący o tym, że Marcin (ach, jakiż on ma piękny tyłek!) ciągle do niej pisze. Mógłby w końcu wypluć z siebie zaproszenie na wieczór. Wystarczająco jasno mu zasugerowała, że – jakby co - nie zamierza odmawiać. - Bawcie się grzecznie, bo inaczej wywołam waszych rodziców przez megafon i narobicie im wstydu, jak będą musieli was stąd zabrać. - Już się boję – mruknęła Nela pod nosem, gdy wracały do swojego kąta przy rurze. – Nie lubię jej. Pani Bożenka z przedszkola nigdy nie jest taką... taką... - Wstrętną babą – podpowiedziała bez wahania Zuzia, a mniejsza dziewczynka ochoczo przytaknęła. Opuściła je ochota na bieganie po konstrukcjach z lin, gąbek, drabinek i zjeżdżalni. W ogóle cała sala zabaw straciła swój urok. Trzej chłopcy znów kopali do siebie piłkę, śmiejąc się i raz po raz rzucając złośliwymi komentarzami pod adresem „tej kurduplowatej” i „tej rudej". – Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam tu dłużej siedzieć – rzuciła Zuzia stanowczo. - To co proponujesz? - Zwiejmy stąd. - I co będziemy robić? – Nela nie kupiła od ręki pomysłu, bo centrum handlowe wydawało jej się ogromne. Nigdy nie chodziła po nim bez opieki dorosłej osoby. - Cokolwiek. Pooglądamy wystawy. Możemy udawać, że jesteśmy córeczkami strasznie bogatego króla, który nam kupuje wszystko, co sobie tylko wybierzemy. - Czyli w zabawie jesteśmy siostrami? - Echeś.
Neli spodobała się taka myśl, bo zawsze pragnęła mieć rodzeństwo. Nie marnując czasu na szczegółowe planowanie dziewczynki przystąpiły do akcji. Dotarły jak najbliżej biurka, starając się nie rzucać w oczy, po czym skryły się za betonowym filarem. Wiedziały, że ich buty razem z wierzchnią odzieżą są zamknięte w małych szafeczkach, do których klucze zabrali dorośli. Specjalnie jednak nie przejęły się faktem, że przyjdzie im paradować po galerii w samych skarpetkach. Najważniejszy punkt planu to dotrwać do momentu, aż obie opiekunki znikną w głębi sali i nie będą patrzyły na drzwi.
Wymarzona i idealna okazja pojawiła się już po dziesięciu minutach, które czekającym w ciszy i bezruchu uciekinierkom wydawały się dłużyć w nieskończoność. Obie panie musiały pilnie zająć się dwoma trzylatkami, którzy niemal jednocześnie zaliczyli wpadkę nie zdążywszy na czas do toalety. W obliczu owego skumulowanego dramatu nie stanowiło szczególnego wyzwania, by nieduże postacie wymknęły się niepostrzeżenie przez drzwi zamknięte jedynie na klamkę. Dłuższą chwilę wędrowały ślamazarnie wymijane przez hałaśliwy tłum. Trzymały się za ręce w obawie, że się pogubią, co jakiś czas podrygiwały w rytm świątecznych szlagierów nieustannie grzmiących z głośników i rozglądały się w poszukiwaniu sklepu z zabawkami, by puścić wodze fantazji oraz poczuć się jak księżniczki. Gdy zdążyły się już lekko zaniepokoić tym, że nie odnajdą upragnionego miejsca, Zuzia dostrzegła w oddali znajomego mikołaja. Szedł w tę samą stronę co one, oddzielony rzeszą ludzi, ale z uwagi na strój rzucał się w oczy i ciężko byłoby go przegapić.
- To znowu on – wrzasnęła prosto w ucho koleżanki, by przebić się przez gwar tłumu oraz komunikat o promocji na żywe choinki, który znienacka ryknął z głośnika, przerywając muzykę. Wskazała czerwoną postać palcem. Wyglądał bardzo wiarygodnie, choć żadnej z dziewczynek nie wydawał się tym jedynym, który zostawia prezenty pod choinką. Mimo wszystko budził ciekawość i z niewiadomych przyczyn przyspieszał bucie serca. - Tylko udawacze chodzą po sklepach – bąknęła Nela. - Wiem. Nawet jeśli to przebieraniec, rozdaje całkiem dobre cukierki. Dał mi zielonego, ale widziałam że ma jeszcze czerwone. - Czerwone są najlepsze – zgodziła się młodsza dziewczynka i przyspieszyła kroku. Bez oporu pozwoliła się pociągnąć w ślad za udawaczem.
Minęły stoisko z zabawkami, nawet go nie zauważając. Mikołaj przyspieszył i zjechał ruchomymi schodami piętro niżej. Przed cukiernią i pijalnią czekolady zaczepił aniołka w białej sukni ze złotymi lokami oraz pięknymi, ogromnymi skrzydłami. Sprzedawał opłatek i sianko przekonując, że cały dochód przeznaczy na jedzenie dla chorych i samotnych staruszków z pobliskiego domu opieki. Być może faktycznie taki miał zamiar. Dziewczynki wolały nie wnikać w szczerość jego intencji, bo zabrakło im na to czasu. Coraz szybciej tłukły nieobutymi stopami w podłogę i nabrały wyraźnych rumieńców z wysiłku oraz przejęcia. Ledwo nadążały za śledzoną personą, do której ów aniołek niespodziewanie dołączył, oddalając się w nieznane. Butiki dookoła się skończyły, gdzieś z boku mignęły toalety, szeroka jasna galeria zmieniła się w wąski labirynt korytarzy o szarych ścianach poprzetykanych równie szarymi drzwiami prowadzącymi nie wiadomo dokąd. W takim ponurym otoczeniu łatwo stracić animusz, a nawet zacząć się bać. - Gdzie on go ciągnie? – wysapała Zuzia, nieco już zadyszana. - Kogo? - Aniołka. - Ją, a nie go – poprawiła Nela. – To jakaś pani. Tak samo przebiernięta jak on. - Wszystko jedno. Starsza dziewczynka chciała dodać coś jeszcze, lecz z oddali wyłonił się koniec korytarza. Mikołaj pchnął wielkie metalowe drzwi i zniknął za nimi z aniołkiem. - Co teraz? – spytała Nela przenikliwym szeptem. - Idziemy za nimi. - Musimy? Aż tak ci zależy na tych czerwonych cukierkach? - No co ty? Cukierki są ważne, wiadomo, ale pomyślałam, że może byśmy go zapytały... - O co? - No jak to o co? Sama zaczęłaś gadać o tym śniegu i o saniach. - Ale to przecież oszukista! - Nieważne. Coś przecież może wiedzieć. Strój ma naprawdę porządny i ktoś mu dał te cukierki. Może to kolega albo pracownik prawdziwego Mikołaja. Może się umówili i sobie robią przysługi, jak przyjaciele. Chodzi po sklepach, podsłuchuje ludzi, zbiera informacje i zapisuje. Nie wszyscy piszą listy i wysyłają do Laponii. Czasem Mikołaj musi sam wykombinować, co komuś przynieść. Nie poradziłby sobie bez pomocników. - Tak uważasz? - No pewnie. Mikołaj jest wyjątkowy, ale to nie czarodziej. Ma dobre serce, lubi dawać prezenty, jednak nie czyta w myślach, nie słyszy głosów wszystkich dzieci świata i nie zna ich marzeń. Nela z uznaniem pokiwała głową. - Masz rację. Na pewno tak jest. Ciocia Kinia zawsze powtarza, że szczęściu trzeba pomóc, a Mikołaj przynosi szczęście, nie? Więc ktoś musi mu pomagać.
Podreptały do drzwi w rytm coraz silniej dudniących serc przepełnionych nadzieją i ekscytacją zmieszaną z odrobiną strachu. Następnie pchnęły je zgodnie siłą czterech rączek i natychmiast poczuły na nogach i ramionach wilgotne jęzory grudniowego wiatru. Na dworze było już ciemno i ciągle siąpił deszcz. Uliczna latarnia oświetlała kawałek parkingu i stojącą tuż przy ścianie budynku parę. Mikołaj, odwrócony do dziewczynek tyłem, pochylał się nad znacznie niższą postacią. Palce jednej dłoni zacisnął na złotych włosach, a drugą, w której nadal dzierżył wypchany worek, zarzucił na plecy aniołka, chyba przygniatając go nieco, a na pewno przyciągając do siebie tak, by między nich nie dało się wcisnąć choćby szpilki. W dziecięcych oczach wyglądało to dość przerażająco. Grozę potęgował mrok, królujący tuż poza zimnym kręgiem latarni, w którym nieustannie błyszczały drobne krople deszczu. - On go umarnie – wyszeptała niemal bezgłośnie Nela. – To zbrodzień. Mówię ci. Morderzec. Taki, jak na filmach. - Ją – skorygowała odruchowo Zuzia. – Sama mówiłaś, że aniołek to pani. - Co z tego? Musimy ją ratować! - Jesteś pewna? Ona nie krzyczy – Zuzię obleciał strach, choć za nic nie chciała tego po sobie pokazać. - O! Krzykanie to dobry pomysł. Zaczniemy krzykać i najlepiej jeszcze kopać go po kostkach. Ktoś na pewno usłyszy – zdecydowała mniejsza dziewczynka i śmiało wyszła zza drzwi. Natychmiast poczuła, jak skarpetki nasiąkają jej zimną wodą, a chłód wieczoru wciska jej się pod bluzeczkę. - Nie mamy butów! – Zuzia desperacko sięgnęła po ostatni argument, jaki przyszedł jej do głowy, ale szybko machnęła ręką na rozsądek i pognała za koleżanką. Aniołka należało bronić. To nie podlegało dyskusji. W paru susach dopadły do Mikołaja. Darowawszy sobie kopniaki, Nela poczęła bić go pięściami po kolanach i krzyczeć wyjątkowo piskliwym, a przez to niezwykle donośnym głosem: - Ogieeeń! Paaali się! Paaaaaaaliii!
Tymczasem Zuzia, gdy tylko zerknęła na śledzoną parę z bliska, natychmiast zrozumiała, jak bardzo się zagalopowały w domysłach. Nikt tu nikogo nie mordował. Widziała to teraz czarno na białym, choć deszcz zachlapał jej okulary. Bez trudu odgadła, co robią dorośli. Pod wpływem działań Neli obie postacie znieruchomiały. Mikołaj wypuścił włosy aniołka i dziwnie zesztywniały obrócił się, zerkając w dół na okładającą go i wrzeszczącą małą dziewczynkę. Ciosy robiły na nim mniejsze wrażenie niż forma i treść artykułowanego komunikatu, bo wyglądał, jakby totalnie osłupiał. Aniołek z przekrzywioną aureolą i szeroko otwartymi ustami gapił się bez ruchu, bo go zwyczajnie zatkało. Zuzia pierwsza oprzytomniała i szarpnęła koleżankę za ramię. - Nie drzyj się! – huknęła, by przebić się przez jej histerię. – To nie zbrodniarz. Mała natychmiast się uspokoiła i spojrzała bykiem na przebierańców, ściągając groźnie usta. - Jak to nie? - Zwyczajnie. Jesteśmy głuptasy. - To co on jej zrobił? – spytała obrażonym tonem i wskazała paluszkiem na oniemiałą kobietę. Mikołaj poruszył ustami, jak ryba wyrzucona na brzeg, desperacko spragniona tlenu. - Romantyczną atmosferę – wyjaśniła starsza dziewczynka z miną znawcy. - Czyli? - No całował się z nią, jak zakochana para. Nigdy nie widziałaś, jak ludzie się całują?
Nela przypomniała sobie jak przez mgłę, że parę razy była świadkiem takich scen. Zanim wujek Adaś wyjechał do Arktyki, często całował ciocię Kinię. Z mamą sprawa wydawała się bardziej skomplikowana i raczej nie należało jej teraz roztrząsać. Udając obojętność wobec faktu, że jej energiczna interwencja była potrzebna, jak keczup do lodów i że nikt nie uzna jej za bohaterkę, wysapała: - Acha. - Ale gdzie się pali? – dociekał słabym głosem Mikołaj, bo to nie pasowało mu najbardziej. Dziewczynka nie zamierzała migać się od zeznań. - Ciocia mówił, że na pożar każdy przybiegnie, a na wołanie o pomoc nie zawsze, bo ludzie już tacy są. - Jacy? – wtrąciła zaciekawiona Zuzia. - Sensowni... Nie... Sensacyjni... No... Tacy, co lubią sensację, ale sami nie chcą ryzykantować. - To raczej bezsensowni – zasugerowała Zuzia. - Czy ja wiem – zadumał się mężczyzna, drapiąc się po sztucznej brodzie. – Moim zdaniem rozsądni. - Rany boskie! Te dzieci przyszły tu boso! – pani przebrana za aniołka wyraźnie się przeraziła.
Porwała Nelę na ręce i ruszyła z nią do budynku. Mikołaj chwycił Zuzię za dłoń i pognał ich śladem. Po kilku minutach znaleźli się we czworo w pomieszczeniu socjalnym przeznaczonym dla pracowników centrum handlowego. Dorośli rozebrali się ze swoich strojów. Dziewczynki nie mogły się na nich napatrzeć. Zwłaszcza na mikołaja, który okazał się młodym i szczupłym człowiekiem, bo nawet wypchany brzuch był elementem kostiumu. Pani aniołek w pośpiechu zmieniła dziewczynkom skarpetki na suche, które wytrzasnęła nie wiadomo skąd i przyniosła im po kubku gorącej czekolady na rozgrzewkę. Z megafonu dobiegały głośne nawoływania wzywające opiekunów, by niezwłocznie zgłosili się po dwie małe i przemoczone deszczem zguby. - Skoro nawet ten brzuch miał pan doczepiany – zagaiła Zuzia, której z wolna wracała zwykła werwa – to cała nasza robota na nic. Pewnie nic z panem nie załatwimy. - Myślałyście, że przyjechałem z Laponii? - Eee, nieee... – Nela włączyła się do rozmowy. – Wiedziałyśmy, że jest pan udawaczem, Czy my wyglądamy na małe głupie dzieci? - Absolutnie nie! – zaprzeczył z zapałem, zachowując poważną minę, czym zdecydowanie zyskał w oczach rozmówczyń i przysłuchującego się w milczeniu aniołka.
Dziewczyna od dawna durzyła się w nim bez pamięci i niewiele potrzebowała, by pozwolić sobie na ostateczny zachwyt i bezgraniczne zakochanie. - No właśnie – ciągnęło młodsze dziecko - Myślałyśmy, że jest pan jego pomagaczem i może go pan zna i mógłby pan z nim porozmawiać, bo my się okropnie martwimy. Ale jest pan za mało stary i teraz już same nie wiemy, ale jeśli nie, to nic się nie uda. - Znam go. Coś mu przekazać? Macie jakieś szczególne życzenia co do prezentów pod choinką? Obie z roztargnieniem machnęły rękami. - Nie o to chodzi – wyjaśniała Zuzia z powagą. – Najważniejsze, żeby dotarł do Łodzi. A skoro nie ma śniegu, to może się obrazić i pomyśleć, że go tu nie chcemy, bo... - On potrzebuje śniegu do saniów – weszła jej w słowo Nela. Zgodnie przybrały zbolałe miny. - Takim drobiazgiem się martwicie? To detal – zaśmiał się mężczyzna, przysiadając na krześle naprzeciwko nich, całkowicie pochłonięty rozmową. – Tę sprawę załatwiłem już na początku grudnia. Zarezerwowałem dla Mikołaja helikopter. - Prawdziwy? – upewniała się Zuzia. - Mhm. Wojskowy. Mam w wojsku brata, obiecał pożyczyć na całe święta. Mikołaj doleci niezależnie od pogody. Wyląduje na dachach waszych domów albo na podwórku. Dostaniecie prezenty pod warunkiem, że jesteście grzeczne i nie bierzecie każdego dorosłego za zbrodniarza. Aniołek o mało nie parsknął śmiechem. - Nie. My tylko ten jeden malutki raz i to przez krótką chwilę. Całkowicie omyłkowo – podkreśliła Zuzia. – To się chyba nie liczy? - Nie liczy – zapewnił mężczyzna. – Każdy ma prawo do błędów, o ile wyciąga z nich wnioski na przyszłość. Drzwi uchyliły się i do pomieszczenia wparowała energiczna ciemnowłosa dama, natychmiast porywając Nelę na ręce. - Ciocia Kinia – krzyknęła uszczęśliwiona dziewczynka.
Tuż za nią wtarabanili się rodzice Zuzi i wydając liczne okrzyki ni to ulgi, ni to oburzenia, wyściskali córkę. Zbierając się do wyjścia wysłuchiwali chaotycznych wyjaśnień, z których jasno wynikało, że za zniknięcie dziewczynek z sali zabaw odpowiada wojskowy helikopter do spółki z niemądrymi poglądami dorosłych na temat tego, że dzieciom nie są potrzebne smartfony. Gdy gwar ucichł i młodzi ludzie zostali wreszcie sami, z ochotą powrócili do czynności, którą w tak nieszablonowy sposób przerwały im dzieci. - Kocham cię – wyznał aniołek, przerywając w końcu pocałunek. - Mmm... To przez tę akcję na dworze? – zamruczał z zadowoleniem Mikołaj. - Spodobałem ci się w roli mordercy? Kobieta zaśmiała się i objęła go w pasie. - To też, ale najbardziej rozbroiłeś mnie wynajęciem wojskowego śmigła. - Ty tak na serio? – upewniał się, uporczywie nie odrywając od niej oczu, bo mimo jego licznych wyznań, dziewczyna dotąd nie rwała się do otwartej deklaracji uczuć. – Nie wkręcasz mnie? - No w życiu. Nie w takich ważnych sprawach. Podziękuj tym dwóm małym elfom, które na nas napadły. Widocznie mają moc zmiękczania anielskich serc. A teraz do roboty, bo jak nas tutaj przyłapie szef, to znowu zbierzemy burę za obściskiwanie się po kątach – zdecydowała, wpychając mu w ręce sztuczny brzuch. - Najwyżej wrzasnę, że się pali – odparował z szerokim uśmiechem, pospiesznie się ubierając – Jest w tobie taki ogień, że jakoś szczególnie nie minę się z prawdą.
W czasie, gdy w swoich kostiumach wrócili do spaceru po galerii, na podziemnym parkingu rodzice Zuzi wymienili się z ciocią Neli numerami telefonów. Nowa przyjaźń zawarta w atmosferze świąt doprawionej tak spektakularną ucieczką, nie może przecież minąć bez echa. Dziewczynki ukontentowane rozmiarem wspólnego wyczynu czuły, że to dopiero początek i wkrótce znów chętnie pomogą szczęściu, dając się porwać kolejnej przygodzie.
Katarzyna Kielecka |